Miot I - Borgia i Ice Lilac British Velvet*CZ
- destiny
- Hodowca
- Posty: 121
- Rejestracja: 30 lis 2008, 23:32
- Hodowla: DESTY*PL
- Płeć: kobieta
- Skąd: Oleśnica
- Kontakt:
-
- Hodowca
- Posty: 67
- Rejestracja: 18 sie 2009, 23:43
- Hodowla: Bri-Misie*PL
- Płeć: Kobieta
- Skąd: Łódź
- Kontakt:
- Dorszka
- Administrator
- Posty: 6057
- Rejestracja: 22 lis 2008, 23:59
- Płeć: Kobieta
- Skąd: Wrocław
- Kontakt:
Jutro już dziś, czyli zdążyliśmy
Już się trochę ogarnęłam. Mamy dziewczynkę, Mysza - coś dla Twojego oka - szylkretka liliowa Nie wiem tylko, czy nie będzie długowłosa, teraz już mi się wydaje, że nie, ale wczoraj byłam przekonana, ze tak, czyli trzeba spokojnie poczekać. Poza tym, jak dla mnie, jest śliczna - ale ja nie jestem obiektywna <oops>
Poród zaczął się bardzo poprawnie. W nocy z wtorku na środę zaczął odchodzić czop. Po południu pojechaliśmy do gina, żeby ocenić, jak się rozwiera. Wydawało się, że idzie wszystko świetnie. A jednak jakoś dziwnie mi się wszystko nie składało. W czwartek rano USG, dwa płody, Może jednak 3? Po prawej stronie wydawało się, że jednak są dwa pęcherze. To oczywiście tylko radość. Czekaliśmy dalej.
Wieczorem już wiedziałam, że Borgia nie urodzi. Nie pytajcie mnie skąd. Nie mam tu na myśli żadnych czarodziejszkich przeczuć, po prostu wedug mnie nie było rozwarcia. Obserwacja wydzielin, ich ilości, wyglądu warg sromowych... Miałam dostęp dp oxy, ale na szczęście brak zufania do własnego osądu przytrafił mi się tylko raz, wtedy, te feralne 1,5 roku temu, gdy ttrzech niedouczonych wetów robiło sobie lekcę poglądową kosztem mojej Borgii. Tym razem sobie zaufałam - i chociaż oxy dwukrotnie pomogła Clarze w porodach, tym razem jej nie podałam.
Rano w piątek spakowałam kocyki, poduszkę elektryczną i Borgię oczywiście, i zapłakana pojechałam do gina. Sprawdził rozwarcie - ani na paznokieć. I decyzja, czy czekamy, czy tniemy, jak tniemy.
Ja przyjechałam już z gotową decyzją, trochę się jeszcze może łudziłam, że stanie się cud, i że lekarz znajdzie jakieś inne rozwiązanie. No cóż, zawsze powtarzam, że jestem na bakier z tymi w czarnych sukniach, więc dla mnie cudów nie ma. Podjęłam decyzję o kastracji przy cesarce - chociaż pokusa zostawienia macicy w środku była ogromna (no człowiekiem tylko zwyczajnym jestem...), przełknęłam ją, i powiedziałam, żeby usuwać - kocham tę koteczkę bardzo, nie wsztydzę się tego, i jakkolwiek wielkich nadziei bym z nią nie wiązała, nie takim kosztem. Decyzja była potrzebna od razu, bo od niej zależało, jak Borgia będzie cięta, czy z boku, czy wzdłuż linii białęj. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, co jest w środku.
Operacja była długa. Tzn. samo wyciągnięcie dziewczynki zapewne nie, bo była żywotna i wrzaskliwa - nie to, co Fado bez oznak życia. Ale wyciągnięcie całej reszty... Lekarz mi potem dziękował, że taką a nie inną decyzję podjęłam, bo i tak nic by się nie dało ratować z Borgulkowej kolebki, a byłoby im trudniej.
Lewy róg macicy był normalny. Prawego rogu w ogóle nie było - miał kształt kostki, jakby ktoś zawinął rurkę w kształt litrey U, te sąsiadujące ze sobą kraweędzie przyrosły, kolejna blizna po nie wiadomo jakim cięciu na szczycie, kolejna przy szyjce. Przez to zawinięcie z jednej komory zrobiły się dwie, w tym jedna praktycznie ślepa, z malutkim prześwitem. kurczyć się oczywiscie nie miało co, bo wszystkie wókna poskręcane. Drugoi kociaczek miał to nieszczęście, że znalazł się w tym właśnie ślepym zaułku - nie miał miejsca na wzrost, przez co łąpki, nienaturalnie wciśnięte nie miały nawet jak się rozwinąć, kociak umarł przypuszczalnie jeszcze przed porodem - nie podobał nam się, tzn. mi i ginowi, kolor wydzielin przed porodem - nie były jeszcze bardzo alarmujące, były bezwonne, i w bardzo niewielkich ilościach, ale kremowy kolor nigdy nie wróży nic dobrego. Zapewne kociaczek zaczął już ulegać rozkładowi. Bardzo jestem wdzięczna lekarzowi, że chociaż jeszcze wtedy był pewien, że poród się odbędzie naturalnie, podał jakiś lekki antybiotyk, żeby nic się złego nie wydarzyło. To było w czasie pierwszej wizyty w srodę, i to prawda, że do piątku jeszcze sporo było czasu, kto wie, co by było...
Nie ma co Was męczyć marudzeniem, jak mi okropnie było. Przepłakałam sobie dwa dni, i jest już lżej. Zresztą życie szybko utarło mi nosa, i pokazało, że jestem próżna, przejmując się tym, co mnie spotkało. Moja kotka żyje, nadal przecież będę ją kochać, i może poszalejemy nawet znowu na wystawach - teraz w BRIg kastratek nawet o BIV już będzie z kim zawalczyć! Są rzeczy znacznie trudniejsze.
Po 18 w piątek, siedząc przy otępiałej Borgii, odebrałam telefon od hodowczyni, jednej z tych najbliższych mojemu sercu, takiej perełki hodowlanego świata. Nie była w stanie rozmawiać, ale udało mi się z niej wydobyć to, co najważniejsze. Jej kotka umarła nagle, tak jak stała, po prostu przewrócła się i już... Nic... Kotka była w 62 dniu ciąży.
Creme nie straciła głowy. Wyciągnęła sama wszystkie kocięta, całą piątkę. Nie pytajcie nawet, jak, ale zrobiła to jedyne najlepsze, co mogła w tamtej chwili. Po ustaniu matczynego krążenia czasu niewiele... Ostatnie dwa kociaki były już podduszone, ale ożywiła je.
Te kociątka sierotki są teraz z nami. Noc spędziły ze mną, przerażoną, że jestem odpowiedzialna za tyle nie swoich żyć, próbowałam co dwie godziny wlać do małych pyszczków chociaż po kropelce mleka, i wymasować brzuszki, odsiusiać.... Borgia jeszcze nie zajmowała się nikim, z kotkami po cesarkach zawsze na początku jest problem, bo nie rozpoznają dzieci, nie traktują jak swoje, nie ma tej całej ścieżki związanej z rozrywaniem błon, przegryzaniem pępowiny, tylko nagle się budzą, a tu coś skrzeczy i piszczy... I jeszcze w dodatku z jednego zrobiło się sześć <strach> Ale dziś koło południa nastąpił przełom. Isenowe maluszki przytulają się do swojej jedynie ocalałaj półsiostry. Borgia swoje ostatnie macierzyństwo zapamięta jako jedyne pełne, prawdziwie kocie, wypełnione ciągle szorującym kocie doopki jęzorkiem. Dwa z niebieściuszków są jeszcze bardzo słabiutkie, ale walczą. Jestem pełna dobrych myśli. Te koty zasłużyły przecież na drugą szansę.
Już się trochę ogarnęłam. Mamy dziewczynkę, Mysza - coś dla Twojego oka - szylkretka liliowa Nie wiem tylko, czy nie będzie długowłosa, teraz już mi się wydaje, że nie, ale wczoraj byłam przekonana, ze tak, czyli trzeba spokojnie poczekać. Poza tym, jak dla mnie, jest śliczna - ale ja nie jestem obiektywna <oops>
Poród zaczął się bardzo poprawnie. W nocy z wtorku na środę zaczął odchodzić czop. Po południu pojechaliśmy do gina, żeby ocenić, jak się rozwiera. Wydawało się, że idzie wszystko świetnie. A jednak jakoś dziwnie mi się wszystko nie składało. W czwartek rano USG, dwa płody, Może jednak 3? Po prawej stronie wydawało się, że jednak są dwa pęcherze. To oczywiście tylko radość. Czekaliśmy dalej.
Wieczorem już wiedziałam, że Borgia nie urodzi. Nie pytajcie mnie skąd. Nie mam tu na myśli żadnych czarodziejszkich przeczuć, po prostu wedug mnie nie było rozwarcia. Obserwacja wydzielin, ich ilości, wyglądu warg sromowych... Miałam dostęp dp oxy, ale na szczęście brak zufania do własnego osądu przytrafił mi się tylko raz, wtedy, te feralne 1,5 roku temu, gdy ttrzech niedouczonych wetów robiło sobie lekcę poglądową kosztem mojej Borgii. Tym razem sobie zaufałam - i chociaż oxy dwukrotnie pomogła Clarze w porodach, tym razem jej nie podałam.
Rano w piątek spakowałam kocyki, poduszkę elektryczną i Borgię oczywiście, i zapłakana pojechałam do gina. Sprawdził rozwarcie - ani na paznokieć. I decyzja, czy czekamy, czy tniemy, jak tniemy.
Ja przyjechałam już z gotową decyzją, trochę się jeszcze może łudziłam, że stanie się cud, i że lekarz znajdzie jakieś inne rozwiązanie. No cóż, zawsze powtarzam, że jestem na bakier z tymi w czarnych sukniach, więc dla mnie cudów nie ma. Podjęłam decyzję o kastracji przy cesarce - chociaż pokusa zostawienia macicy w środku była ogromna (no człowiekiem tylko zwyczajnym jestem...), przełknęłam ją, i powiedziałam, żeby usuwać - kocham tę koteczkę bardzo, nie wsztydzę się tego, i jakkolwiek wielkich nadziei bym z nią nie wiązała, nie takim kosztem. Decyzja była potrzebna od razu, bo od niej zależało, jak Borgia będzie cięta, czy z boku, czy wzdłuż linii białęj. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, co jest w środku.
Operacja była długa. Tzn. samo wyciągnięcie dziewczynki zapewne nie, bo była żywotna i wrzaskliwa - nie to, co Fado bez oznak życia. Ale wyciągnięcie całej reszty... Lekarz mi potem dziękował, że taką a nie inną decyzję podjęłam, bo i tak nic by się nie dało ratować z Borgulkowej kolebki, a byłoby im trudniej.
Lewy róg macicy był normalny. Prawego rogu w ogóle nie było - miał kształt kostki, jakby ktoś zawinął rurkę w kształt litrey U, te sąsiadujące ze sobą kraweędzie przyrosły, kolejna blizna po nie wiadomo jakim cięciu na szczycie, kolejna przy szyjce. Przez to zawinięcie z jednej komory zrobiły się dwie, w tym jedna praktycznie ślepa, z malutkim prześwitem. kurczyć się oczywiscie nie miało co, bo wszystkie wókna poskręcane. Drugoi kociaczek miał to nieszczęście, że znalazł się w tym właśnie ślepym zaułku - nie miał miejsca na wzrost, przez co łąpki, nienaturalnie wciśnięte nie miały nawet jak się rozwinąć, kociak umarł przypuszczalnie jeszcze przed porodem - nie podobał nam się, tzn. mi i ginowi, kolor wydzielin przed porodem - nie były jeszcze bardzo alarmujące, były bezwonne, i w bardzo niewielkich ilościach, ale kremowy kolor nigdy nie wróży nic dobrego. Zapewne kociaczek zaczął już ulegać rozkładowi. Bardzo jestem wdzięczna lekarzowi, że chociaż jeszcze wtedy był pewien, że poród się odbędzie naturalnie, podał jakiś lekki antybiotyk, żeby nic się złego nie wydarzyło. To było w czasie pierwszej wizyty w srodę, i to prawda, że do piątku jeszcze sporo było czasu, kto wie, co by było...
Nie ma co Was męczyć marudzeniem, jak mi okropnie było. Przepłakałam sobie dwa dni, i jest już lżej. Zresztą życie szybko utarło mi nosa, i pokazało, że jestem próżna, przejmując się tym, co mnie spotkało. Moja kotka żyje, nadal przecież będę ją kochać, i może poszalejemy nawet znowu na wystawach - teraz w BRIg kastratek nawet o BIV już będzie z kim zawalczyć! Są rzeczy znacznie trudniejsze.
Po 18 w piątek, siedząc przy otępiałej Borgii, odebrałam telefon od hodowczyni, jednej z tych najbliższych mojemu sercu, takiej perełki hodowlanego świata. Nie była w stanie rozmawiać, ale udało mi się z niej wydobyć to, co najważniejsze. Jej kotka umarła nagle, tak jak stała, po prostu przewrócła się i już... Nic... Kotka była w 62 dniu ciąży.
Creme nie straciła głowy. Wyciągnęła sama wszystkie kocięta, całą piątkę. Nie pytajcie nawet, jak, ale zrobiła to jedyne najlepsze, co mogła w tamtej chwili. Po ustaniu matczynego krążenia czasu niewiele... Ostatnie dwa kociaki były już podduszone, ale ożywiła je.
Te kociątka sierotki są teraz z nami. Noc spędziły ze mną, przerażoną, że jestem odpowiedzialna za tyle nie swoich żyć, próbowałam co dwie godziny wlać do małych pyszczków chociaż po kropelce mleka, i wymasować brzuszki, odsiusiać.... Borgia jeszcze nie zajmowała się nikim, z kotkami po cesarkach zawsze na początku jest problem, bo nie rozpoznają dzieci, nie traktują jak swoje, nie ma tej całej ścieżki związanej z rozrywaniem błon, przegryzaniem pępowiny, tylko nagle się budzą, a tu coś skrzeczy i piszczy... I jeszcze w dodatku z jednego zrobiło się sześć <strach> Ale dziś koło południa nastąpił przełom. Isenowe maluszki przytulają się do swojej jedynie ocalałaj półsiostry. Borgia swoje ostatnie macierzyństwo zapamięta jako jedyne pełne, prawdziwie kocie, wypełnione ciągle szorującym kocie doopki jęzorkiem. Dwa z niebieściuszków są jeszcze bardzo słabiutkie, ale walczą. Jestem pełna dobrych myśli. Te koty zasłużyły przecież na drugą szansę.
- Creme
- Hodowca
- Posty: 238
- Rejestracja: 24 sty 2009, 21:39
- Hodowla: Isena*PL
- Płeć: Kobieta
- Skąd: Mikołów
- Kontakt:
- Mago
- Super Admin
- Posty: 4597
- Rejestracja: 23 lis 2008, 20:28
- Płeć: Kobieta
- Skąd: Warszawa
- Kontakt:
Straszne to po prostu...
Dorotko, bardzo mi przykro, że jednak tamta cesarka, po której przeżył jedynie Fado, miała jednak takie konsekwencje.
Dla maluszka, któremu nie dane było być z nami [*]
Creme, z całego serca Ci współczuję. Naprawdę jestem pełna podziwu dla Ciebie, że w tak koszmarnej chwili uratowałaś swoje kociaczki. Ściskam mocno
Dla Twojej koteczki [*]
Trzymam wielkie kciuki za zdrowe rośnięcie agilisowej dziewczynki i całej isenowej, blu - brygady
Borgul pomatkuje sobie w pełni. Jak dobrze, że w tym całym nieszczęściu ona zaskoczyła i troszczy się o wszystkie kotusie.
Dorszko kochana, jaka Ty teraz biedna będziesz. Będę zamęczać o zdjęcia całej szósteczki :-)
Dorotko, bardzo mi przykro, że jednak tamta cesarka, po której przeżył jedynie Fado, miała jednak takie konsekwencje.
Dla maluszka, któremu nie dane było być z nami [*]
Creme, z całego serca Ci współczuję. Naprawdę jestem pełna podziwu dla Ciebie, że w tak koszmarnej chwili uratowałaś swoje kociaczki. Ściskam mocno
Dla Twojej koteczki [*]
Trzymam wielkie kciuki za zdrowe rośnięcie agilisowej dziewczynki i całej isenowej, blu - brygady
Borgul pomatkuje sobie w pełni. Jak dobrze, że w tym całym nieszczęściu ona zaskoczyła i troszczy się o wszystkie kotusie.
Dorszko kochana, jaka Ty teraz biedna będziesz. Będę zamęczać o zdjęcia całej szósteczki :-)
-
- Hodowca
- Posty: 1023
- Rejestracja: 23 lis 2008, 20:31
- Hodowla: Kabrirus*PL
- Kontakt: