Kamiko dobrze liczylas. Bylo we wtorek. Nie bylo mnie, bo zajeta bylam Romeo, a pozniej
przygotowania swiateczne.
Kastracja sama w sobie przebiegla swietnie. Mial kitek spac lub sie budzic do 13.00, a o
11.15 zadzwoniono do mnie z kliniki, ze sie obudzil i bardzo krzyczy do domu. Wsciekla
jestem na nich,teoretycznie maja kamery przy karzdej klatce, a ja przychodze i widze ,ze
kolo nosa ,Romeo brakuje kawal futra. Okazuje sie, ze on chcial tak bardzo sie
wydostac,ze wyrwal je sobie na kratach? <shock> Zamurowalo mnie i bylam w stanie
jedynie wysluchac jak mam rane ogladac i ,ze kly ma podwojne i by to obserwowac czy
wypadna mleczne.
W domu patrze na niego,a cale pycho zapuchniete, poprostu kwadratowe! Za tel. , pytam
wetki co sie stalo, a ona znow z tymi kratami, ze moze, ze przecierz odbieralam kota i
wygladal normalnie i takie tam. Tlumacze, ze ja bylam zdenerwowana, bo ogon nie chcial
ze mnie zejsc, ze koncentrowalam sie na ranie, a ona jedynie, ze jak mnie to tak bardzo
niepokoi ,to moge zaraz z kotem przyjsc. Przecierz ja go nie chcialam jeszcze wiecej
stresowac! Oczekiwalam przeprosin, wspolczucia dla biedaka, nic. Wiecej tam moja noga
nie postanie.
Teraz Romeo wyglada normalnie ale boje sie o jego futro, bo przecierz jak wyrwal z
cebulkami ,to chyba moze nie odrosnac?
Mam wyrzuty sumienia i tyle. Jak on sie musial tam czuc...Moj kochany traktorek
