Powiem Wam szczerze, ze nie spodziewalam sie az takiego stresu i dla nas i dla zwierzaków. Od czwartku mamy dni wyjete z zyciorysu, zarowno ja, moj partner, Stefanek i nasz malutki Franklinek. Przy czym Franklin zdecydowanie przechodzi to najlepiej.
Pierwszego dnia popelnilismy duzy blad - tak mysle, bo wierząc, ze Stefan jest niezwykle tolerancyjny (bo taki jest ale do ludzi) wypuscilismy malego na zywiol i na poczatku bylo obwąchiwanie, ale pozniej ataki Stefana z ktorymi nie moglismy sobie poradzic.
Stefan generalnie jest kotem niezwykle zrownowazonym, wiec nie bylo jezenia czy sykow ale jest ciągłe polowanie i przyduszanie. No i oczywiscie bicie po glowie.
Po tych 3 dniach metode opracowalismy nastepujaca:
Koty spia osobno - maly zamkniety ze mna w sypialni, reszta domu dla Stefana, który spi z moim chlopakiem.
Po snie dluga zabawa taka, ze szczegolnie Stefan jest wykonczony, zauwazylam ze wtedy ataki osbywaja sie z mniejsza czestotliwoscia. I pozniej... kazdy atak kontrolowany, Stefan sie szykuje to my juz lecimy za nim z piorkiem wolajac do zabawy, jednak ataki i tak sie zdarzaja. Meczace to wszystko przeokropnie.
Dzisiaj juz mialam pierwszy kryzys i zwatpilam w cala akcje, ale koty mnie odrobine zaskoczyly.
Stefan spal na kanapie obok mnie, maly na podlodze z chlopakiem.
Maly sie obudzil i hops do Stefana na kanape i bawi sie jego ogonem... A ten go zlapal i zaczal wylizywac jego pupke i glowe i lapki, nawet chwile polezeli obok siebie, pozniej wszystko wrocilo do stanu poprzedniego, ale dalo mi to nadzieje zeby walczyc, wiec walczymy dalej....
Zaraz sprobuje wkleic zdjecie ktore udalo nam sie zrobic przy bliskim spotkaniu