Miot MM - Negra i Django Nero Agilis Cattus*PL
: 22 lip 2016, 22:54
Wreszcie jest czas, żeby usiąść
Negra nie rozpieszczała mnie w tym roku. Po Delvosteronie "budziła się" jeszcze dłużej, niż Raya, co miało tę dobrą stronę, że Django miał znów zapewniony seks bez zobowiązań <lol> W każdym razie w końcu skromnie zaciążyła, najpierw myślałam, że z jednym kociątkiem, potem obstawiłam dwa. I rzeczywiście, w Negrusiowym brzuszku ukrywały się dwie piękne dziewczyny, w kolorach rodzicielskich <mrgreen>
Dziewczynki urodziły się w środę, 13 lipca. Teraz sobie uświadomiłam, że może to, co stało się potem, było następstwem tej paskudnej daty <diabeł> Oczywiście nie piszę tego poważnie, nie jestem przesądna. W każdym razie dziewczyny były duże i silne (109 i 115 gramów), w pierwszej dobie na moim smoczku przybrały jak smoki, po dobie przyssały się do mamy prawdziwej, i puchły dalej, mając całą mleczarnie do swojej dyspozycji. Wyrównały się wagowo, i kulały na pękatych brzuszkach.
W niedzielę rano stało się nieszczęście. Trudno powiedzieć, jak się to wydarzyło, Negra jest bardzo czułą i ostrożną matką. Ale stało się, malutka Amber została przez mamę przyciśnięta i poważnie przyduszona. Nie chcę nawet myśleć, co by było, gdybym wstała 5 minut później. Albo gdybym nie miała obsesji na punkcie sprawdzania kotów natychmiast po otwarciu oczu, codziennego liczenia i oglądania, czy u żadnego kota nie ma jakichś niepokojących objawów. Przez to ciągle chodzę do pracy bez jedzenia, bo o której bym nie wstała, to nie starcza mi czasu <diabeł> W każdym razie wyciągnęłam małą Amber z języczkiem na wierzchu, i zaczęła się reanimacja. Po niej telefon do mojej pani weterynarz z prośbą o konsultację i leki, steryd, antybiotyk, nawodnienie, witaminy wszystko, co można. Niedziela, mojej pani Sylwii nie ma we Wrocławiu, obiecuje po powrocie pojechać prosto do lecznicy, ja czekając na jej powrót podaję podskórnie glukozę, bo Amber jest stabilna, ale słabiutka, o żadnym jedzeniu nie ma mowy. Wczesnym popołudniem ląduję w lecznicy, pani doktor ocenia stan Amber na lepszy, niż mi się wydaje, podaje jeszcze raz glukozę, steryd, witaminy "na mózg"m, jak ja je określam, proszę o cały "zestaw ratunkowy". Przez całą niedzielę walczę o wagę malutkiej, bo jest słabiutka. O ssaniu nie ma mowy. Zabieram Amber od Negry, żeby nikt się nie denerwował, bo malutka jak najbardziej chce żyć, glukoza i witaminy to marne wypełnienie brzuszka, więc po prostu jest głodna i płacze. Waga leci, chociaż na szczęście ma z czego, bo przez pierwsze cztery dni Amber dobiła 170 gramów. Wieczorem mamy już 160, udaje mi się wbić w małą 2 ml mleka. To wszystko, na co starcza jej sił. Przez całą noc z niedzieli na poniedziałek co pół godziny próbuję wbić kolejny ml. Do północy nawet się udaje, ale po północy Amber jest wyraźnie zmęczona, postanawiam więc dać jej odpocząć. Niestety, głód robi swoje, Amber ani nie może się porządnie najeść, ani nie może spać, bo budzi ją pusty brzuszek. Rano mamy już 154 gramy, podajemy kolejne witaminy i glukozę (na powtórkę leków za wcześnie), wracam do domu, i przechodzę na pipetę. Jestem zrozpaczona, bo pipetowania nienawidzę - zawsze mam wrażenie, że kociaka zaleję, że skończy się zachłystem i zapaleniem płuc. Ale zabieram się za pipetę, bo pomyślałam sobie, że ten języczek musi się rozćwiczyć - zwija się przecież w trąbkę, ale nie starcza sił na objęcie smoczka, chociaż ciałko Amber w poniedziałek, mimo utraty wagi, jest wyraźnie jędrne i z dobrym napięciem mięśniowym, już nie wiotkie, jak poprzedniego dnia. Za każdym razem, kropelka po kropelce, na języczku lądują dwie insulinówki, czyli dwa mililitry. Odwołuję wszystkie zajęcia, siedzę i karmię na żądanie, czyli dwa ml, Amber zasypia, z regularnością stopera budzi się co 20 minut, i ja wtedy jedną, bądź dwie insulinówki, żeby jej nie zmęczyć. Po południu mamy wagę "stojącą", już gramiki nie uciekają, ale przy tak małej ilości oczywiście przyrostu też jeszcze nie ma. Za dobry znak przyjmuję, że Amber wydłuża sobie przerwy pomiędzy wybudzeniami do 30 minut. Wieczorem mamy 157, czyli wskazówka drgnęła w dobrym kierunku. Z radością widzę, że Amber rozpoznaje już pipetkę, i coraz sprawniej zbiera kropelki języczkiem. O 20 widzę, że języczek zwija się w trąbkę, i moja dzielna dziewczynka próbuje objąć końcówkę insulinówki wargami, jak do ssania. Trenujemy dalej
O 22:30 odważyłam się włożyć Amber z powrotem do Negry. O 22:33 była przyssana!
To dopiero początek radości, muszę wstawać ciągle i sprawdzać, bo Negra nie we wszystkich sutkach ma mleko (tylko dwa kociaki, i szybko ustawiła mleczarnię na odpowiednich obrotach), a Amber nie zmienia pustych na inne, tylko wytrwale ciągnie, nawet, jeśli mleka nie ma. Agnieszka ustala dokładnie, w których cycach jest mleko, i tak pilnujemy, więc znów wstaję co pół godziny, co godzinę, i przestawiam ją do właściwego sutka. Po każdym jedzeniu kładę ją na wadze, żeby kontrolować, czy je, i za każdym razem ma 2-3 gramy do przodu, czyli ma już siłę ciągnąć!
We wtorek rano jedziemy do naszej pani wet po kolejną dawkę leków, plus witaminy "na mózg", ostatni raz glukoza, tak żeby power był. Siedzę znów cały wtorek, i przestawiam do odpowiednich sutków, które zresztą po intensywnej pracy mojej małej, głodnej Amber, zaczynają sprawniej pracować, i po każdym karmieniu mamy już po 4 gramy dodatkowego ciężaru w brzuszku. Pilnuję jeszcze w nocy z wtorku na środę, w środę w ciągu dnia już jestem spokojna, tylko ważenie co trochę doprowadza mnie do ataków histerii (taki podstawowy błąd, ale nie umiałam się oprzeć, nie można kociaka ważyć co godzinę, bo co zrobi siku, to 3 gramy do tyłu, a jak zrobi siku i kupę, to panika <lol> ). Staram się więc myśleć o wagach w ujęciu dobowym, i wraca zdrowy rozsądek, we wtorek rano mamy odzyskanie 170 gramów, w środę rano mamy 185 gramów, w czwartek rano 202 gramy, daję sobie szlaban na ważenie <lol> Wczoraj Amber dostała ostatnią porcję leków, dziś wieczorem ważyła już 228 gramów. Dopina się sama, gdzie chce, i jest najwyraźniej pełna i zadowolona.
Ja oczywiście ciągle sprawdzam, jak leżą z Negrą, po tylu latach doszła mi kolejna fobia hodowlana.
Dziewczynki mają dziś 10 dni, przez tę dwudniową "obsuwę" Amber jest oczywiście mniejsza od siostry (urodziła się mniejsza, to ta z 109 gramów wagi urodzeniowej, ale do wypadku nie tylko siostrę dogoniła, ale nawet miała kilka gramów więcej), ale ja już tylko chcę, żeby się nigdzie nie pchała w żadne ciasne dziury.
Przepraszam za nieustawiony aparat, dziewczynki w kolorach rodziców, czyli czarna i czarna szylkretka, nie dajcie się zwieść niedobarwionym zdjęciom
Negra nie rozpieszczała mnie w tym roku. Po Delvosteronie "budziła się" jeszcze dłużej, niż Raya, co miało tę dobrą stronę, że Django miał znów zapewniony seks bez zobowiązań <lol> W każdym razie w końcu skromnie zaciążyła, najpierw myślałam, że z jednym kociątkiem, potem obstawiłam dwa. I rzeczywiście, w Negrusiowym brzuszku ukrywały się dwie piękne dziewczyny, w kolorach rodzicielskich <mrgreen>
Dziewczynki urodziły się w środę, 13 lipca. Teraz sobie uświadomiłam, że może to, co stało się potem, było następstwem tej paskudnej daty <diabeł> Oczywiście nie piszę tego poważnie, nie jestem przesądna. W każdym razie dziewczyny były duże i silne (109 i 115 gramów), w pierwszej dobie na moim smoczku przybrały jak smoki, po dobie przyssały się do mamy prawdziwej, i puchły dalej, mając całą mleczarnie do swojej dyspozycji. Wyrównały się wagowo, i kulały na pękatych brzuszkach.
W niedzielę rano stało się nieszczęście. Trudno powiedzieć, jak się to wydarzyło, Negra jest bardzo czułą i ostrożną matką. Ale stało się, malutka Amber została przez mamę przyciśnięta i poważnie przyduszona. Nie chcę nawet myśleć, co by było, gdybym wstała 5 minut później. Albo gdybym nie miała obsesji na punkcie sprawdzania kotów natychmiast po otwarciu oczu, codziennego liczenia i oglądania, czy u żadnego kota nie ma jakichś niepokojących objawów. Przez to ciągle chodzę do pracy bez jedzenia, bo o której bym nie wstała, to nie starcza mi czasu <diabeł> W każdym razie wyciągnęłam małą Amber z języczkiem na wierzchu, i zaczęła się reanimacja. Po niej telefon do mojej pani weterynarz z prośbą o konsultację i leki, steryd, antybiotyk, nawodnienie, witaminy wszystko, co można. Niedziela, mojej pani Sylwii nie ma we Wrocławiu, obiecuje po powrocie pojechać prosto do lecznicy, ja czekając na jej powrót podaję podskórnie glukozę, bo Amber jest stabilna, ale słabiutka, o żadnym jedzeniu nie ma mowy. Wczesnym popołudniem ląduję w lecznicy, pani doktor ocenia stan Amber na lepszy, niż mi się wydaje, podaje jeszcze raz glukozę, steryd, witaminy "na mózg"m, jak ja je określam, proszę o cały "zestaw ratunkowy". Przez całą niedzielę walczę o wagę malutkiej, bo jest słabiutka. O ssaniu nie ma mowy. Zabieram Amber od Negry, żeby nikt się nie denerwował, bo malutka jak najbardziej chce żyć, glukoza i witaminy to marne wypełnienie brzuszka, więc po prostu jest głodna i płacze. Waga leci, chociaż na szczęście ma z czego, bo przez pierwsze cztery dni Amber dobiła 170 gramów. Wieczorem mamy już 160, udaje mi się wbić w małą 2 ml mleka. To wszystko, na co starcza jej sił. Przez całą noc z niedzieli na poniedziałek co pół godziny próbuję wbić kolejny ml. Do północy nawet się udaje, ale po północy Amber jest wyraźnie zmęczona, postanawiam więc dać jej odpocząć. Niestety, głód robi swoje, Amber ani nie może się porządnie najeść, ani nie może spać, bo budzi ją pusty brzuszek. Rano mamy już 154 gramy, podajemy kolejne witaminy i glukozę (na powtórkę leków za wcześnie), wracam do domu, i przechodzę na pipetę. Jestem zrozpaczona, bo pipetowania nienawidzę - zawsze mam wrażenie, że kociaka zaleję, że skończy się zachłystem i zapaleniem płuc. Ale zabieram się za pipetę, bo pomyślałam sobie, że ten języczek musi się rozćwiczyć - zwija się przecież w trąbkę, ale nie starcza sił na objęcie smoczka, chociaż ciałko Amber w poniedziałek, mimo utraty wagi, jest wyraźnie jędrne i z dobrym napięciem mięśniowym, już nie wiotkie, jak poprzedniego dnia. Za każdym razem, kropelka po kropelce, na języczku lądują dwie insulinówki, czyli dwa mililitry. Odwołuję wszystkie zajęcia, siedzę i karmię na żądanie, czyli dwa ml, Amber zasypia, z regularnością stopera budzi się co 20 minut, i ja wtedy jedną, bądź dwie insulinówki, żeby jej nie zmęczyć. Po południu mamy wagę "stojącą", już gramiki nie uciekają, ale przy tak małej ilości oczywiście przyrostu też jeszcze nie ma. Za dobry znak przyjmuję, że Amber wydłuża sobie przerwy pomiędzy wybudzeniami do 30 minut. Wieczorem mamy 157, czyli wskazówka drgnęła w dobrym kierunku. Z radością widzę, że Amber rozpoznaje już pipetkę, i coraz sprawniej zbiera kropelki języczkiem. O 20 widzę, że języczek zwija się w trąbkę, i moja dzielna dziewczynka próbuje objąć końcówkę insulinówki wargami, jak do ssania. Trenujemy dalej
O 22:30 odważyłam się włożyć Amber z powrotem do Negry. O 22:33 była przyssana!
To dopiero początek radości, muszę wstawać ciągle i sprawdzać, bo Negra nie we wszystkich sutkach ma mleko (tylko dwa kociaki, i szybko ustawiła mleczarnię na odpowiednich obrotach), a Amber nie zmienia pustych na inne, tylko wytrwale ciągnie, nawet, jeśli mleka nie ma. Agnieszka ustala dokładnie, w których cycach jest mleko, i tak pilnujemy, więc znów wstaję co pół godziny, co godzinę, i przestawiam ją do właściwego sutka. Po każdym jedzeniu kładę ją na wadze, żeby kontrolować, czy je, i za każdym razem ma 2-3 gramy do przodu, czyli ma już siłę ciągnąć!
We wtorek rano jedziemy do naszej pani wet po kolejną dawkę leków, plus witaminy "na mózg", ostatni raz glukoza, tak żeby power był. Siedzę znów cały wtorek, i przestawiam do odpowiednich sutków, które zresztą po intensywnej pracy mojej małej, głodnej Amber, zaczynają sprawniej pracować, i po każdym karmieniu mamy już po 4 gramy dodatkowego ciężaru w brzuszku. Pilnuję jeszcze w nocy z wtorku na środę, w środę w ciągu dnia już jestem spokojna, tylko ważenie co trochę doprowadza mnie do ataków histerii (taki podstawowy błąd, ale nie umiałam się oprzeć, nie można kociaka ważyć co godzinę, bo co zrobi siku, to 3 gramy do tyłu, a jak zrobi siku i kupę, to panika <lol> ). Staram się więc myśleć o wagach w ujęciu dobowym, i wraca zdrowy rozsądek, we wtorek rano mamy odzyskanie 170 gramów, w środę rano mamy 185 gramów, w czwartek rano 202 gramy, daję sobie szlaban na ważenie <lol> Wczoraj Amber dostała ostatnią porcję leków, dziś wieczorem ważyła już 228 gramów. Dopina się sama, gdzie chce, i jest najwyraźniej pełna i zadowolona.
Ja oczywiście ciągle sprawdzam, jak leżą z Negrą, po tylu latach doszła mi kolejna fobia hodowlana.
Dziewczynki mają dziś 10 dni, przez tę dwudniową "obsuwę" Amber jest oczywiście mniejsza od siostry (urodziła się mniejsza, to ta z 109 gramów wagi urodzeniowej, ale do wypadku nie tylko siostrę dogoniła, ale nawet miała kilka gramów więcej), ale ja już tylko chcę, żeby się nigdzie nie pchała w żadne ciasne dziury.
Przepraszam za nieustawiony aparat, dziewczynki w kolorach rodziców, czyli czarna i czarna szylkretka, nie dajcie się zwieść niedobarwionym zdjęciom