Nie jestem całkiem nowa na forum i mój kociak też nie jest tu obcy, nie mniej nasza, wspólna historia kocio-ludzka dopiero się zaczyna ;)
Z forum zaczęłam korzystać mniej więcej 2 lata temu kiedy pod nasz dach trafił niebieski, brytkowy Chochliczek. Nie był pierwszym kociakiem w domu - koty towarzyszyły naszej rodzinie od "pradziejów" ale był pierwszym niedachowcem. Zawsze tak się dziwnie składało, ze mieliśmy kocurka (nigdy koteczki). Mieszkał z nami zawsze tylko jeden kot w danej kocio-epoce. Dopiero po jego odejściu, po dokończeniu ostatnich dni oraz po okresie żałoby pojawiał się następny, często w dość niespodziewanych okolicznościach. Mruczek np przybłąkał się. Tak po prostu któregoś dnia pojawił się na parapecie. Akurat przeprowadziliśmy się z mężem, jako młode małżeństwo, do naszego pierwszego, własnego mieszkania. Sam nas wybrał i z nami został do końca swoich dni. Prawie 10 lat trwała kocio-epoka Mruczka. Kilka miesięcy po jego śmierci, kiedy zaczęliśmy odczuwać brak kota w domu, mąż znalazł w piwnicy Kiźmizia, chorego, maleńkiego, porzuconego i półżywego. I tak zaczęła się kocio-epoka Kiźmizia trwająca wiele szczęśliwych lat. Kiedy dobiegła końca i minęła żałoba, ktoś ze znajomych przywiózł info o małych brytkach na sprzedaż tuż za miastem. Pojechaliśmy w zasadzie tylko zobaczyć... ale wróciliśmy z kotkiem. Sądziliśmy, że do niego należeć będzie następna kocio-epoka. Zdążył jednak pokazać nam tylko, że brytyjczyki są najwspanialszymi kotami na ziemi. Był z nami krótko, nawet nie rok - weterynarz rozpoznał FIP. Przyszły dni cierpienia, łez, w końcu żałoby. Przysięgałam sobie wtedy: "żadnego żywego stworzenia więcej", "nigdy więcej bezsilnego patrzenia na ból", "nigdy więcej decydowania o eutanazji".
Czas jednak robi swoje i niedobór kota w domu zaczął stawać się nieznośny. Mijały miesiące a nikt nie stracił odruchu zostawiania uchylonych drzwi do łazienki... wreszcie temat kota w domu zaczął nieśmiało wracać do rozmów. Nie nastawialiśmy się na konkretnego kotka/hodowlę/kolor/dzień czy miesiąc kiedy chcemy kotka przygarnąć. Zawsze było coś magicznego w pojawianiu się kota w domu. Przychodził odpowiedni czas i ten właściwy kot się w domu pojawiał. Było tak i tym razem...Ktoś z nas przeglądając wieści internetowe trafił na zdjęcie przecudnej urodny maleńkiej kuleczki. Google powiedziało, że to Haidar z hodowli Mały Lew i się zaczęło... kilka telefonów do pani Agnieszki, dwie wycieczki do Piaseczna i oto Hajdulek rozpoczął swoją królewską kocio-epokę. Oby trwała jak najdłużej w szczęściu i zdrowiu!
Dzisiaj Hajdulek ma już prawie 5 miesięcy a panuje nam miłościwie od dwóch. Jest autentycznie taką rozkochą na jaką zapowiadał się na zdjęciach z hodowli - http://www.malylew.pl/gmh3_21.html Jest naszym najukochańszym serduszkiem sterującym życiem domu. Rośnie niemal w oczach, dzielnie pozwala się wygłaskiwać, ma genialne pomysły na zabawy i zabawki. Najciekawsza zabawa to noszenie w pyszczku tasiemki z uwiązaną na końcu piłeczką z dzwoneczkiem. Ciągnie tą tasiemkę i obserwuje czy piłka za nim się toczy. Czasem biega z tą tasiemką po całym domu z godzinę zanim się znudzi. Zupełnie jak dziecko, które ciągnie samochodzik na sznurku i ogląda się do tyłu czy na pewno za nim jedzie. Czasem budzę się rano i mam jego tasiemkę na poduszce obok nosa a kociak smacznie śpi w rozetce na drapaczku. Czasem obok tasiemki leżą jeszcze równo poukładane włóczkowe myszki albo np urwane frendzle od ozdobnej poduchy czy firany... Naturalnie swoje psotki większe i mniejsze odprawia niestrudzenie i codziennie, po prostu muuuusi, w końcu kotem jest i mu przysługuje ;)
Rozpisałam się, bo fotografowanie nie jest moją mocną stroną ale witamy się jak umiemy:

Pozdrawiam serdecznie administrację forum, wszystkich forumowiczów a szczególnie Małego Lwa
