Lenka (Żabka) i Demi.
- asiak
- Agilisowy Rezydent
- Posty: 14463
- Rejestracja: 27 kwie 2012, 11:28
Re: Lenka (Żabka) i Demi.
Tak jak napisała Monia, nie tak miało być...
Strasznie jest mi przykro...
Strasznie jest mi przykro...
- Scherii
- Posty: 15
- Rejestracja: 06 lip 2013, 23:42
- Płeć: Kobieta
- Skąd: Siedlce
Re: Lenka (Żabka) i Demi.
Witam ponownie. Niestety tym razem znów przynoszę przykre wieści. Wcześniej nie miałam w sobie dość siły, by napisać ten post. 7 maja pożegnałam swoją Lenusię. Mój najcenniejszy Skarb, maleńkie Słoneczko, które nadawało sens mojemu życiu. Musiałam podjąć najstraszniejszą decyzję swojego życia w tak krótkim czasie, że to ledwo graniczy z przyzwoitością. Dziewczynka miała chore serduszko, od początku 2016 było nieco więcej problemów niż wcześniej, w styczniu zdarzył się zator z obrzękiem mózgu, potem jakoś w marcu arytmia tak silna, że aż zemdlała, a w maju kolejny drobny zator, po którym trafiłyśmy na echo serca z powodu bardzo silnych niektórych uderzeń serca, które mnie niepokoiły. Okazało się, że po lewym przedsionku fruwa ogromny skrzep, co oznaczało ostateczny wyrok. Usłyszałam "może kilka godzin, może kilka miesięcy, dać jej teraz mnóstwo miłości i wszystko, czego będzie chciała". Nie sądziłam jednak, że zdążę dać jej tego tak niewiele, że faktycznie będzie to zaledwie 15 godzin... Maleńka obudziła mnie o 4:40, wymiotując, gryząc z furią nóżki i płacząc. Wsiadając z nią do taksówki wiedziałam już, po co jedziemy do przychodni... Była w takim stanie, że musiałam podpisać tę przeklętą karteczkę, patrząc prosto w ukochane oczy błagające o pomoc. Tak okropnie żałuję, że musiałam to zrobić, ale wiem, że to była ostatnia rzecz, którą byłam jej winna. Nie pozwolić dalej cierpieć. Jednak odebranie życia najbliższej istocie jest koszmarnym przeżyciem, w końcu odbiera się najcenniejsze, co to stworzenie ma. Nigdy więcej nie będzie miała już nic więcej. Czuję się, jakbym za bardzo się pospieszyła mimo, że wiem, że to był już skraj, że nic nie dało się zrobić. Skrzep w serduszku był tak duży, że nie przeszedłby cały przez zastawkę, więc prawdopodobnie kolejny zator byłby kwestią kolejnych godzin. Cieszę się tylko, że byłam przy niej do ostatniej sekundy, bo najbardziej bałam się, że umrze wtedy, gdy nie będzie mnie w domu. Mam nadzieję, że wiedziała, że kocham ją ponad wszystko. Przepraszałam ją z każdą chwilą, gdy traciła świadomość. To nie tak miało być. Nie dożyła do 11 urodzin. Przeklinam codziennie ludzi, którzy rozmnażają zwierzęta nie zważając na choroby genetyczne i jednocześnie dziękuję losowi i wspaniałym weterynarzom, że dali nam prawie 3 lata więcej wspólnego czasu. Ten futrzak był najlepszym, co spotkało mnie w życiu. Nie wymieniłabym jej za żadnego innego, nawet z gwarancją, że będzie zdrowy. Była tak wdzięczna, po każdym kolejnym złym czasie coraz bardziej. Opiekowała się mną, gdy byłam chora, robiła wszystko, na co pozwalało jej to maleńkie ciałko. Wtulała plecki w moją szyję i mruczała mi kołysanki do snu każdej nocy, z pyszczkiem ułożonym na mojej dłoni. Codziennie spałam w tej samej pozycji, bo póki się tak nie ułożyłam to siedziała mi nad głową i czekała. Każdego wieczoru mówiłam jej "pośpiewaj mi Kochanie", a ona odpalała traktorek i śpiewała dopóki nie zasnęłam. Często było tak, że gdy budziłam się w środku nocy to spała gdzieś indziej, ale gdy zauważyła, że się przebudziłam to przychodziła i znów śpiewała. Gdy umarła moja mama był u mnie mój chłopak, gdy nie mógł spać to obserwował jak ta mała istotka wchodzi co kilkanaście minut do pokoju, staje przy mnie, zagląda, a upewniwszy się, że śpię idzie z powrotem do drugiego pokoju i tak przez kilka dni. Rozumiała każdą moją komendę, które właściwie w końcu przerodziły się w prośby, bo po co mówić ostre "nie wchodź tam, nie wolno", skoro "Miśka, niee idź tam" wystarczało, by odwróciła się na pięcie i przydreptala do mnie na tych małych szarych łapkach? Chodziła za mną jak cień po całym mieszkaniu, przybiegała gdy tylko klepnęłam ręką w udo i mruknęłam "no chodź". Była taka grzeczna i kochana. Wobec obcych potrafiła pokazać najgłębiej skrywane resztki swojego charakterku, dla mnie była kocim aniołem, od którego przez te 10 lat nigdy nie doczekałam się żadnego złośliwego ugryzienia, przypadkowego nawet podrapania czy jakiegokolwiek "pyskowania". Tylko ból związany z chorobami i zastrzykami wywołał kilka blizn na moich rękach. Mogłam zrobić z nią niemalże wszystko, bo wiedziała, że nigdy jej nie skrzywdzę i to wszystko jest dla jej dobra. Wiadomo, że czasami "walnęła focha" i nie chciała współpracować w niektórych kwestiach, ale nigdy nie ujrzałam w tym cienia agresji. To było raczej "matka no, nie chcę, nie męcz". A 5 minut później było "matka, kochaj i głaskaj!". Wyobrażacie sobie kota, który przez 10 lat nic nie zniszczył? Nic nie zrzucił, nie podarł, nie pogryzł, nie zasikał. Kota, który balansował niczym baletnica między wszystkimi przedmiotami, nawet po trzech przebytych zatorach, po których było mówione "raczej już chodzić nie będzie". Zwłaszcza po tym trzecim, gdy w wyniku obrzęku mózgu nie umiała utrzymać równowagi. Widziałam jednak jak bardzo chce nadal żyć, jak walczy, jak wstaje po każdym twardym lądowaniu na podłodze, gdy nie zdążyłam dobiec, by ją złapać albo podtrzymać. Człowiek w takich momentach zamyka czasami oczy i ma ochotę przestać patrzeć na to wszystko. Przestać patrzeć, jak ukochana istota ciągnie za sobą tylne łapki próbując dotrzeć do kuwety. Jednak zaraz trzeba oczy otworzyć, wstać, wytrzeć mokre futerko i włożyć Stworka z powrotem na łóżko. A trzy dni później płakać ze szczęścia, gdy paluszki jednej nogi zaczynają pracować, a po tygodniu wyć już jak bóbr, gdy poduszka służąca jako rampa na łóżko przestaje być potrzebna, bo mięśnie zaczynają wybijać kotka z podłogi na tyle skutecznie, by wdrapywała się na nie o własnych siłach. I tak cztery razy w ciągu dwóch lat. W tym dwa poważniejsze i dwa lżejsze. Jednak za każdym razem strach jest ten sam, że to już ten ostatni. Koty podobno nie przeżywają jednego-dwóch zatorów. Ja odebrałam jej życie dopiero przy piątym. Dopiero wtedy nie było już o co walczyć, gdy leżała, dyszała, płakała z bólu, a w tym wszystkim wysiadł cały tył i cały układ pokarmowy odmówił posłuszeństwa. Z nóżek nie wylatywała już nawet kropla krwi. I chociaż wiem, że stan był beznadziejny to nadal nie umiem pogodzić się z tym, że musiałam zabić moje adoptowane, trochę ułomne, ale najukochańsze na świecie "dziecko". Usnęła szybciutko, w piękny majowy poranek wśród śpiewu ptaków za oknem.
Dziękuję wszystkim, którzy mnie tu wspierali 3 lata temu, zwłaszcza Danusi, która dała mi nadzieję, gdy usłyszałam, że kot z chorymi nerkami długo nie pociągnie i że szybciej wykończą ją nerki niż serce. "Przepowiednia" się nie spełniła, ale przynajmniej to były prawie 3 lata, a nie 1,5, które dostała po pierwszej diagnozie. Życzę wszystkiego, co najwspanialsze dla Waszych koteczków. Ja na razie muszę odpocząć. I wyleczyć powoli tę ciągłą nadzieję, że za chwilę wyjdzie z jakiegoś kąta, przeciągnie się i wgramoli na moje kolana.
Zdjęcie wykonane jakoś w połowie kwietnia, gdy wróciłam do domu i jak zwykle odprawiłyśmy swój rytualny "taniec powitalny". Chyba jedno z najładniejszych, jakie udało mi się zrobić.
Dziękuję wszystkim, którzy mnie tu wspierali 3 lata temu, zwłaszcza Danusi, która dała mi nadzieję, gdy usłyszałam, że kot z chorymi nerkami długo nie pociągnie i że szybciej wykończą ją nerki niż serce. "Przepowiednia" się nie spełniła, ale przynajmniej to były prawie 3 lata, a nie 1,5, które dostała po pierwszej diagnozie. Życzę wszystkiego, co najwspanialsze dla Waszych koteczków. Ja na razie muszę odpocząć. I wyleczyć powoli tę ciągłą nadzieję, że za chwilę wyjdzie z jakiegoś kąta, przeciągnie się i wgramoli na moje kolana.
Zdjęcie wykonane jakoś w połowie kwietnia, gdy wróciłam do domu i jak zwykle odprawiłyśmy swój rytualny "taniec powitalny". Chyba jedno z najładniejszych, jakie udało mi się zrobić.
- Dorszka
- Administrator
- Posty: 6057
- Rejestracja: 22 lis 2008, 23:59
- Płeć: Kobieta
- Skąd: Wrocław
- Kontakt:
Re: Lenka (Żabka) i Demi.
Nie da się nic powiedzieć, niczym pocieszyć. Przytulam z całych sił.
- Luinloth
- Agilisowy Rezydent
- Posty: 5036
- Rejestracja: 11 lut 2014, 20:09
- Płeć: K
- Skąd: Tychy
Re: Lenka (Żabka) i Demi.
Nie przeczytałam nawet do połowy, no nie mogłam
- Natashas
- Posty: 1075
- Rejestracja: 12 gru 2014, 17:36
- Płeć: Kobieta
- Skąd: Warszawa
Re: Lenka (Żabka) i Demi.
Tak ogromnie mi przykro
Nie da się nie rozpłakać czytając to co napisałaś
Przytulam, dużo siły
Nie da się nie rozpłakać czytając to co napisałaś
Przytulam, dużo siły
- agniecha
- Agilisowy Rezydent
- Posty: 1066
- Rejestracja: 15 mar 2015, 16:15
- Płeć: kobieta
- Skąd: Bydgoszcz
Re: Lenka (Żabka) i Demi.
Ogromnie mi przykro przytulam z całych sił
- joakar
- Posty: 1097
- Rejestracja: 12 lut 2016, 08:44
- Płeć: kobieta
- Skąd: Kwidzyn
Re: Lenka (Żabka) i Demi.
Tak strasznie mi przykro
- Sonia
- Agilisowy Rezydent
- Posty: 16876
- Rejestracja: 11 mar 2010, 09:51
- Płeć: K
- Skąd: Orzesze
Re: Lenka (Żabka) i Demi.
Mam oczy pełne łez i nie potrafię znaleźć słów, które by pocieszyły
Przytulam z całych sił ... tak bardzo mi przykro
Przytulam z całych sił ... tak bardzo mi przykro
- Kamila
- Agilisowy Rezydent
- Posty: 3773
- Rejestracja: 04 gru 2015, 13:01
- Płeć: kobieta
- Skąd: Bydgoszcz
Re: Lenka (Żabka) i Demi.
Pięknie wspominasz swoją koteczkę, bardzo Ci współczuję
- MoniQ
- Agilisowy Rezydent
- Posty: 10272
- Rejestracja: 22 lut 2013, 14:24
- Płeć: Kobieta
- Skąd: Opole
Re: Lenka (Żabka) i Demi.
Nie znajduję słów
Tak bardzo mi przykro
Tak bardzo mi przykro