
Chciałabym przedstawić Wam mojego jedynego mena, dla którego tak się poświęcałam w ciągu ostatniego roku, by mu niczego u mnie nie brakowało. Praca, praca, nauka, nauka... Tak wyglądał dzień. Ale w końcu się udało i 8-ego czerwca 2011 urodził się ON! Czaruś - mój śliczny misiu. Za całe 6 dni jadę go odebrać z hodowli i muszę się przyznać - nie mogę się doczekać i odliczam godziny do jego przybycia.
A oto i on:

To było pierwsze zdjęcia, jakie otrzymałam z zapytaniem czy Czaruś może być jako nowy członek rodziny. I cóż mogłam odpowiedzieć - wpadłam po uszy. Miłość od pierwszego spojrzenia, te zezowate oczka... Ech... Z każdym tygodniem i z każdą nową porcją zdjęć byłam coraz bardziej oczarowana.
Kiedy już wpłaciłam zaliczkę i wiedziałam, że moje największe marzenie się spełni, wpadłam w hmm... euforię... i wtedy właśnie trafiłam tutaj - przeczytałam wszystko od deski do deski, by wiedzieć jak skompletować wyprawkę i inne takie.

A pomyśleć, że wszystko się zaczęło od wystawy kotów rasowych w Toruniu na początku 2011 roku. Wtedy już doszłam do wniosku, że jeżeli kot to musi to być brytyjczyk!

Pozbierałam wtedy wizytówki różnych hodowli, zaczęłam wchodzić na strony internetowe. Muszę się przyznać, bez bicia, że początkowo myślałam o brytku bikolor. Później mi się zmieniło i chciałam czekoladkę... Jeszcze później kremik... A w końcu jednak postawiłam na niebieściutką kulkę...

Czym bliżej odbioru Czarusia, tym bardziej jestem przerażona. Czy zaakceptuje nowe miejsce, czy poczuje się u mnie dobrze. Jest tak dużo pytań i tak dużo obaw z tym związanych, że zapewne w piątek nie będę mogła zasnąć...

Pierwsze szczepienie poszło gładko, w środę kolejne. Liczę, że pójdzie równie dobrze...
Czaruś jest podobno pierwszy do miziania z całego miotu, w którym to urodziło się aż 5 chłopów i zero kobitek.

Nabierał coraz to okrąglejszych kształtów. Pani w hodowli karmi go różnymi dobrymi rzeczami, bo z każdym tygodniem stawał się coraz bardziej pyzaty...

I ostatnie zdjęcie na dziś (kolejne będą już z mojego domku):
