podgląduję Was już od jakiegoś czasu i doszłam do wniosku, że to jednak nieładnie i że czas się wynurzyć z cienia

Więc, na imię mi Małgorzata, pochodzę z rewelacyjnego miasta w Polsce, szczycącego się ogrooomniastym pomnikiem Jezusa. Moja przygoda z kotami zaczęła się niedawno bo może ze 2 mies temu, kiedy obudziło się we mnie pragnienia posiadania futerka do kochania


Tak więc wstałam któregoś dnia rano i miałam strzał z niebios dosłownie... Chęć opieki nad zwierzakiem przesłoniła mi wszystko prawie, jednakże będąc pracującą matką polką (de facto jak większośc kobiet teraz) 4-letniej dziewczynki nie widziałam siebie w roli Pani Pieska latającej przed pracą, po pracy, wieczorem na wybiegi w między czasie gotującej obiadki i zajmującej się dzieciem... Kolejnego strzału dostałam jak uświadomiłam sobie iż przecież koty są równie milusie i kochane.... No i się zaczęło...
We wczesnej fazie rozwoju naszego rodzinnego fiksum-dyrdum planowany był zwyczajny dachowiec przygarnięty od teściowej z wiejskiego podwórka, niestety nie ma tak łatwo... Od zawsze najpiękniejsze na świecie były Brytki, odkąd je zobaczyłam moje serducho zabiło szybciej, więc postanowiłam sprawić nam Brytyjczyka, zapał minął szybko wyparty rozczarowaniem, zdołowaniem etc po prostu stać nas nie było na taki jednorazowy wydatek. I teraz proszę nie podnosić alarmu, nie strofować mnie i nie próbować prawić moralniaków...
Wyszukałam ofertę u pewnej Pani 90km ode mnie..... miała kotki nierodowodowe za X00,okazało się jednak że kobieta niespecjalnie robi to dla samego zysku, że serducho ma dorbre..
Dnia lipca 11 wybrałyśmy się z moją Anastazją (córką) i kuzynką (plus na doczepkę jej chłopak) na wycieczkę w rejony Polski Centralnej... śmiechy chichy, bo nazwy ulic i wiosek po drodze były rewelacyjne i dość skutecznie odwracały moją uwagę od faktu, że jadę po domownika.... X czasu minęło, znależliśmy, dotarliśmy, chwila nerwów, stresu i zobaczyłam JĄ!!! Bez rodowodu. Miała wówczas 10 tygodni. Cudowna. Piękna. Słodka. Urocza. Moja Midnight vel Midi, Miduśka, Miniunia, lub zwyczajnie Nasze Małe Kochane Dziecię Nr2. Poryczałam się (jak to ja

po powrocie ciężko było przez kilka pierwszych dni, ponieważ Midnight chowała się w każdy dostępny kąt, byleby spokój mieć.
Teraz jest z nami już/ dopiero 2 tygodnie i nie wyobrażamy sobie domu bez niej, przeurocza wariatka, jak torpeda biega po całym domu, nie wyrabia na zakrętach, przebiega przez nas wszystkich w szaleńczym biegu za nie wiem czym. Chodzi za mną wszędzie, a jak lodówkę usłyszy to Dzyń Dzyń i choćby spała wcześniej zakręcona z oczami na zapałkach stoi już koło mnie i czeka... Dostane coś czy nie....
Jest kontaktowa, przesłodka, uwielbia się z nami bawić czymkolwiek, piłeczką, myszką, wędką, kulką z dzwonkiem, misiami mojej córki, papierkami i w berka

Na ręce na chwilą obecną mogę wziąć ją ja, czasami mój M, ale zaraz ucieka od niego. No ale to kwestia czasu

się rozpisałam (wybaczcie ja z natury gaduła jestem, a w moim otoczeniu nikt nie podziela i nie rozumie mojej miłości do Midusi

pozwólcie więc, że zapodam Wam kilka jej foteczek

tu w dzień przyjazdu

dzień póżniej coraz bardziej odważna

a tu dzisiejsze




ooo dzisiejsze moje ulubione



ulubione miejsce do spania (pomijając nasze łózko)- kołderka na podłodze nie tam jakieś budki czy leżyska...


dziękujwmy za uwagę, miło tu u Was

ooo właśnie!! Wy jako doświadczone kociary podpowiedzcie mi, jakie ubarwienie ma moja Miduska. Cholercia w książeczce wpisany biszkoptowy ale on mi po jakiś szary podchodzi <hm>