Najnowsze wieści z frontu pooperacyjnego, czyli
koszmar kota - kubraczek ochronny.
Strasznie mi szkoda malutkiej.
Biedna jest z tym kubraczkiem bardzo ale to bardzo. Śmiało mogę stwierdzić, że Luna odmawia poruszania się jak jest w kubraczku. W zasadzie całe dnie spędza leżąc, o dziwo w transporterku
... nigdy tam nie wchodziła do tej pory.
Jak już musi gdzieś pójść to drobi bidulka na sztywnych łapkach, kroczek za kroczkiem, spętana taka... jak mała chineczka w kimono.
Drogę wybiera najkrótszą z możliwych, prosto do celu, zupełnie nie po kociemu.
Martwiłam się tą jej nieruchliwością, sądziłam, że to przez ranę po kastracji.
Nic bardziej mylnego.
Wczoraj na chwilę zdjęliśmy jej kubraczek. Natychmiast zabrała się za pucowanie futerka, pogoniła za piórkami na patyku, sprawnie przy tym podskakując :-).
5 dni po operacji a kicia jak nowa. Niestety zapędy czyścicielskie małej zmusiły nas do ponownego ubrania ją w nieszczęsny kubraczek. Cała energia zeszła z Lunki jak powietrze z balonika. Po odleżeniu "swojego" czasu na podłodze, kiedy to dawała nam znać zbolałą miną i kompletnym bezruchem, że jest nieszczęśliwa, podreptała do transporterka i tam spędziła większą część dnia.
Biedactwo.
Dziś wzięła mnie na litość. Pomyślałam, a zdejmę jej ten kubraczek i tak zaraz pójdzie spać a ja będę mieć na nią oko. Lunka grzeczniutko i radośnie wypucowała futerko nie tykając zszytej ranki. Wskoczyła na drapaczek, ułożyła się. Pomyślałam, że super, drapak mam przy biurku, wróciłam do swojej pracy przy kompie i zerkałam na nią od czasu do czasu. Skupiłam się nad czymś na dłuższą chwilę, zerkam, Luny nie ma. Szukam małej, a ta w najlepsze pod Arkowym biurkiem wylizuje rankę do upadłego
. Ech, dałam się zwieść smutnym oczkom i pyzatej buzi.
Na szczęście nic złego sobie nie zrobiła... choć ranka wycmokana do różowości skóry.
Natychmiast, oczywiście zabrałam spryciulę na kolana i założyłam kubraczek. Myślałam, że zeskoczy mi z kolan i pójdzie obrażona. A ta, niewiele myśląc, trach na boczek na podłogę i to z wysokości kolan! Zapomniałam, że tak robi na powitanie kubraczka. Przeraziłam się, jak tak walnęła. Rzuciłam się na podłogę do niej, na ratunek...
Zupełnie niepotrzebnie. Lunie nic się nie stało. Zostałam za to obdarzona spojrzeniem pełnym wyrzutu, obrazy i absolutnego nadęcia, po czym pokuśtykała do drugiego pokoju wyjątkowo sprawnie unikając mojej ręki wyciągniętej w celu pogłaskania.
W kubraczku zostanie już do zdjęcia szwów.
Bidulka.